Autor przewodnika: Tomasz Moskalik

Żyję, chodzę i biegam po Pieninach od urodzenia, dlatego w sprinterskim tempie wskażę kilka charakterystycznych dla regionu rzeczy. Tak zwyczajnie, od biegacza dla biegacza i jego dzielnej rodziny. Jeżeli, któreś was zaintrygują, bez trudu będziecie mogli je dalej eksplorować. 

Dunajec – główna rzeka Pienin

A dokładnie przełom Dunajca, stanowi jedno z moich ulubionych, w miarę płaskich miejsc treningowych. Rzeka w rejonie Sromowiec Niżnych wcina się głęboko pomiędzy pionowe wapienne skały, które opuszcza tuż przed Szczawnicą. Drogę, tą pokonać można na różne sposoby. Wodą, za pomocą tratwy flisackiej i słuchając barwnych opowieści flisaka, pontonem lub kajakiem serwując sobie spienioną przygodę ( i nie chodzi mi bynajmniej o piwo), lub lądem – pieszo bądź rowerem pokonując słowackim brzegiem Dunajca dziewięciokilometrową Pieninską Cestę („cesta”, to po słowacku właśnie „droga”), która zaprowadzi Was ze Szczawnicy prosto do wrót Czerwonego Klasztoru – kartuzji, w której żył Cyprian vel Franz. Niepokorny, skrzydlaty mnich.  W górze, poszarpanymi szczytami tak zwanej Sokolej Perci, biegnie niebieski szlak, który poprowadzi was z przeprawy łodzią na Sokolicę, Górę Zamkową i Trzy Korony. Stamtąd zejść można do Sromowiec Niżnych i przejść kładką do Czerwonego Klasztoru i wrócić do Szczawnicy słowackim brzegiem Dunajca. Widoki i z góry, i z dołu – pocztówkowe. 

Zamki i Jezioro Czorsztyńskie

Nad Jeziorem Czorsztyńskim zlokalizowane są dwa najbardziej okazałe: czorsztyński i niedzicki. Można je zwiedzić przy okazji objazdu na rowerze zbiornika, lub korzystając z promów, które między nimi regularnie kursują. Zamki posiadają barwną historię, nie będę psuł wam zabawy i odbierał pracy przewodnikom, wspomnę tylko, że w niedzickim zamku przebywali bliscy Tupaca. Nie rapera, ale władcy inkaskiego z XVIII wieku. Oprócz tych zamków, mocny, techniczny podbieg doprowadzi was do wcześniej wspomnianej Góry Zamkowej, gdzie zobaczyć możecie ruiny zamku, który w XIV wieku był jedną z najtrudniejszych do zdobycia warowni w Europie. U wejścia do Wąwozu Homole również zlokalizowana była twierdza, na Jarmucie zaś, górze z przekaźnikiem telewizyjnym, pogańska świątynia. Po obu już dawno nie ma śladu, w obu miejscach znaleźć za to można pozostałości po górnikach i poszukiwaczach skarbów: sztolnie i odkrywki. Zamki i Jezioro Czorsztyńskie może nie nadają się do treningów biegowych, lecz mogą znakomicie wypełnić waszym bliskim czas całodniowego oczekiwania aż popołudniem, z pianą na ustach i szaleństwem w oczach, zameldujecie się na mecie.

Szczawy

Źródła mineralne, od których nazwę wzięło moje miasto. Doskonałe do nawodnienia i regeneracji.  Pakowane w wygodne kartony można kupić w Rozlewni Uzdrowiskowej przy Placu Dietla, ja jednak szczególnie polecam źródła Pitoniakówka (ogólnodostępne ujęcie znajduje się w górnym odcinku ul. Skotnickiej, nad komisariatem Policji) i Wanda (nad Parkiem Dolnym)… bo są darmowe. Ich specyficzny smak wynika z dużego stężenia różnych związków chemicznych, których nazwy nie są istotne. Grunt, że działają. Istotnym natomiast jest fakt, że leczą nerwice, otyłość, choroby żołądka i podobno kaca, a więc wszystko to, co spędza sen z powiek każdego biegacza. Bardziej polecam po, niż przed. Po zawodach oczywiście. Pamiętajcie, nie więcej niż szklanka dziennie! 

Bacówki

Najczęściej zlokalizowane są poza szlakami turystycznymi, na łąkach ponad Szczawnicą, Szlachtową i Jaworkami. W trakcie biegów mijamy jedną z nich pod Wysokim Wierchem. W Pieninach jest ich kilka i każdy lokals wskaże wam najbliższą, a spacer po bundz dobrze zregeneruje nogi po starcie. Bacówki nie tylko dostarczają świeżego owczego białka w postaci zyntycy, bundzu, bryndzy, czy oscypka, które kupić możecie prosto od bacy, ale również dają możliwość podejrzenia, jak wygląda tradycyjne wypas owiec. Mamy to szczęście, że biegi odbywają się pod koniec kwietnia, a więc wtedy, gdy wytwarzany jest najsmaczniejszy bundz. Uważajcie jednak na psy pasterskie. Łowcary nie lubią być zaskakiwane, więc lepiej, żeby widziały was z daleka. Dobrze jest uzbroić się w kijki lub patyka, sam ich widok skutecznie wycisza psie temperamenty. Aha, nie każdy żołądek radzi sobie z zyntycą. Bundz czy oscypek są zdecydowanie bezpieczniejsze.

Rabsztyn

Strzelista góra, którą podczas biegów mijamy po lewej stronie zbiegając z Durbaszki. To na niej zioła zbierał brat Cyprian, niepokorny mnich, który chciał latać, a tak naprawdę nazywał się Franz Jäschke i napisał najstarszy zachowany zielnik opisujący lecznicze rośliny tatrzańskie i pienińskie. Ponad sto lat później w przewodniku z 1860 r. pisano o Rabsztynie, że „Nawet płeć piękna (…) nie szczędzi pieszego trudu w towarzystwie przewodnika górala doznając zupełnego zadowolenia”. Cóż, zachowam interpretację wynikającą z niejednoznaczności interpunkcyjnej dla siebie…  Widocznie rzeczoną reprezentantką płci pięknej nie była Maria Konopnicka, bo gdy, nieprzyzwoicie zadzierając suknię, sapiąc i dysząc jak regiment krasnoludków, w końcu tam wylazła, twierdziła jedynie, że na Rabsztynie stał zamek. Widok warowni prawdopodobnie był efektem odwodnienia (podobnie jak widok krasnoludków), bo nikt inny nie potwierdził tych rewelacji. Podobnież historycy milczą na temat potencjalnego doznania (u pani Marii) zupełnego zadowolenia wynikającego z towarzystwa przewodnika górala, potwierdzają za to, że gniazdowały tam sępy płowe, które wyprowadziły się ostatecznie w 1914 roku, ustępując miejsca lokalnym wspinaczom, którzy do dziś wytyczają tam nowe drogi wspinaczkowe.

 

Jarmuta

Góra niepozorna ze wspaniałym widokiem na Szczawnicę, niegdyś zwieńczona pogańską kąciną, teraz kapliczką. Podziurawiona sztolniami kopalni złota i srebra, w których obecnie zimują nietoperze. Nad nimi zaś góruje inny emitor fal – stalowy przekaźnik telewizyjny – historia zatoczyła koło – oto nowa świątynia współczesnego bóstwa. No i oczywiście masa legend i tajemnic związanych z Wodną Banią, Zabaniszczami i tajemniczymi tunelami aż na stronę słowacką…

Cypel w szarówce

Chociaż Cypel (wyspa na Dunajcu) jest zarośnięty i nie ma tam żadnej wytyczonej ścieżki, daje fenomenalną możliwość obserwacji zwierząt. Nad ranem mogę tutaj obserwować bobry, lisy, przechodzące sarny i jelenie, kaczki, czaple siwe, wydry, a latem czarne bociany. A wszystko to na 3 hektarach, więc się człowiek nie nachodzi!

Organy w szczawnickim kościele

Wykonane w drugiej połowie XIX wieku. Odbioru instrumentu dokonał 19. września 1895 r. Stefan Surzyński, organista katedry tarnowskiej, który tak je opisywał: „Organy rozpuszczone (volles Werk) mają silny i wspaniały głos, brzmią mocniej niżby się tego, sądząc z zewnętrznych rozmiarów spodziewać można, co w pierwszym rzędzie wybornej akustyce kościoła przypisać należy. Brzmienie jest jednostajne, tj. przy rozpuszczonych organach nie czuć żadnego natężenia ani też osłabienia głosu, ponieważ przypływ wiatru jest równo rozprowadzony. Na szczególną pochwałę zasługuje koloryt tzw. „Gamba” i „Vox coelestis” w pozytywie.” Cokolwiek by to znaczyło, lubię słuchać, gdy Wojciech Żarski – obecny organista w pełni wykorzystuje potencjał tego instrumentu.

Prywatne muzeum pana Jana Malinowskiego

Można tu zobaczyć sąsiek z XVIII wieku, stare drewniane narty, topory czy też drzwi z byłej siedziby gestapo w Szczawnicy z zapiskami więźniów. Niesamowite miejsce i niesamowity człowiek, który swojej pasji poświęcił całe swoje życie. Muzeum dostępne jest przez cały rok w góralskim domu „Pod Kosynierem”, przy ul. Szalaya 96.

Zbójnicy

Oto na Białej Wodzie przez pewien czas pomieszkiwał harnaś Józek Baczyński, który stracony został w Krakowie w 1736 roku za swoje niezliczone harce. Zaś w szczawnickim Kocim Zamku ukrywał się legendarny zbój Pipikas, który wykradał góralki hrabiemu sprzed nosa, za nic mając sobie prawo pierwszej nocy. No i po legendarnym Pipikasie, pozostał tylko… Placek Pipikasa.