AktualnościPieniny Ultra-Trail

Mirek Prędki, jedna z dwóch osób, które ukończyły wszystkie edycje Biegów w Szczawnicy.

Zostałem przypadkowo umieszczony na slajdzie startowym pierwszego oficjalnego filmu o biegach w Szczawnicy z 2013 roku. Zatem od samego początku istnienia Wielkiej Prehyby moja postać wśród innych biegaczy rozpoczyna relacje filmowe. 

Co sprawia, że co roku wracasz na Pieniny Ultra-Trail i to jeszcze zawsze na ten sam dystans? I dlaczego zawsze na ten sam?

Przede wszystkim wrażam do Szczawnicy, bo lubię biegać, od zawsze lubiłem. Lubię też atmosferę biegu i rywalizacji. Wyczuwam ją u wszystkich startujących w każdej cząstce stawki biegaczy i biegaczek. To mnie niesie do mety i do zdrowia bez względu na to, na której pozycji kończę. Dla obserwujących może się wydawać, że kończenie biegu na odległej pozycji jest nudne. To jednak zawsze są emocje do ostatniego metra. Właśnie dlatego wszyscy przyspieszają tuż przed metą i można zobaczyć niczym nieuzasadnione sprinty. To jest wyrażanie swojej ekscytacji i szczęścia. Lubię gdy organizatorzy pomagają biegaczom wyrażać te emocje na mecie umożliwiając przyspieszanie na samym końcu. Komentator nie da rady być cały czas do końca prawdziwy, ale biegacze na pewno wyrażają się szczerze. Według mnie ostatnia prosta jest najważniejsza. Wszyscy przyjeżdżają na zawody i kończą bieg walcząc z wysiłkiem. Na tym etapie nie czuje się bólu, ledwo się widzi i słyszy. To jest odlot. Bez względu na to czy się aktorzy zwycięstwo, czy się rzeczywiście wygrywa to emocje powstają takie same. Później pamięta się już tylko te emocje, wynik dla nikogo nie jest tak ważny. W Szczawnicy organizatorzy zawsze pozwalali mi się wyżyć na ostatniej prostej, przeżyć to co nazbierałem w sobie na całej trasie. 

Wcześniej przez wiele lat startowałem w biegach ulicznych, na stadionie, w przełajach oraz okazjonalnie w lekko pofalowanym terenie górskim. O dziwo to właśnie w takich biegach szło mi najlepiej, stawałem na podiach w swojej kategorii. Zacząłem więc interesować się wtedy bardziej biegami górskimi. Poza tym zawsze najbardziej imponował mi dystans maratoński. Gdy coś nowego zaczynało się dziać w bieganiu to ja tam byłem. Startowałem m.in. w pierwszym Cracovia maratonie. Podobnie było też w przypadku Wielkiej Prehyby. W 2013 roku na wiosnę zapragnąłem połączyć moje dwie pasje, bieg maratoński i bieg górski. Miejsca startowe na maraton Karkonoski były już wszystkie zajęte. Czułem się bardzo zawiedziony i właśnie w tamtym momencie pojawiła się Wielka Prehyba! To była najczystsza euforia. Niedaleko mnie powstał nowy maraton górski. Nie mogłem w to uwierzyć. Stało się to akurat wtedy gdy zapragnąłem wziąć udział w czymś takim. Potem biegałem oczywiście jeszcze w innych biegach górskich i dłuższych i krótszych, ale ten pozostał dla mnie wyjątkowy.

Czy jest jakaś edycja, którą wspominasz szczególnie i dlaczego?

Najbardziej utkwiła mi w pamięci pierwsza edycja, a właściwie to nie pamiętam z niej niemal nic prócz emocji. To była jakaś hipnoza. Trasa była bardzo dobrze oznaczona. Podczas Wielkiej Prehyby nigdy nie błądziłem. Trasę przez to zaćmienie poznałem dopiero podczas drugiej edycji. W pamięci pozostał mi tylko zestaw widokówek z poszczególnych punktów żywieniowych i stromych podejść kamienistych, trawiastych i leśnych. Pamiętam, że gdy dobiegałem do ostatniego punktu żywieniowego, ktoś z obsługi powiedział coś w stylu „na szczęście następny jeszcze trzyma się na nogach”. Tak jakby przestali mieć nadzieję, czy będą przybiegać kolejni zawodnicy. Ja widziałem, że za mną było ich jeszcze bardzo wielu i to w niezłej kondycji. Gdybym tylko odpuścił na chwilę, to by mnie zaraz ktoś wyprzedzał. Żartów nie było, wszyscy byli dobrze przygotowani. Nie odpuszczałem, tuż przed metą złapał mnie jeszcze deszcz.

Jako weteran Wielkiej Prehyby może masz jakieś rady dla osób, które będą się z tym dystansem mierzyć po raz pierwszy?

Według mojego odczucia przewyższenie tego biegu jest mylne. Wydaje się być małe jak na tego rodzaju bieg. W planie na rozkładanie sił nie sugerowałbym brać je pod uwagę zbyt mocno. Na trasie jest mnóstwo stromych, ale krótkich podejść, które każdemu z kim rozmawiałem dają w szczególny sposób w kość. Przewyższenia nie dochodzi zbyt wiele, a sił odbierają mnóstwo. Najbardziej to szokuje na odcinku od ostatniego punktu żywieniowego do mety. Na pierwszy rzut oka wygląda to tak jakby już było tylko z górki, tylko że te krótkie szarpnięcia nie chcą się nigdy kończyć. Inni zawodnicy jednocześnie depczą po piętach, a przy licznych turystach nie wypada się zatrzymać aby zaczerpnąć powietrza do płuc.

Czy odkrywasz jeszcze coś nowego podczas kolejnych edycji czy znasz już każdy kamień na tej trasie?

Zdecydowanie każdy raz jest dla mnie inny. Mam inną formę, inny etap życiowy, innych współzawodników i współzawodniczki. Tej trasy nie da się zapamiętać w całości, jest zbyt długa, a przyroda sprawia, że ciągle się zmienia. Zresztą rok przerwy między kolejnymi edycjami sprawia, że ciągle wszystko muszę przypominać sobie od nowa. Uwielbiam tą trasę i wspomnienia z nią związane. Lubię też nowości, zmiany i startowanie ciągle gdzie indziej, jednak ta sentymentalna i konserwatywna część mnie jest Wielką Prehybą. 

Mirek, dzięki, że jesteś! Do zobaczenia już za kilka dni!